Przeskocz do treści

DyMnO 2013 Łochów pod znakiem wody

25 Maj 2013

DyMnO. Długodystansowe marsze na orientację. Są trasy piesze, rowerowe, kajakowe i przygodowa (będąca pewną kombinacją powyższych). Ja rzecz jasna pisałem się na pieszą. Chyba sprawia mi to największą frajdę. Jazda 150 km po lesie wymaga niezłego zaplecza sprzętowego, a kajaków po prostu nie czuję 😉 Dlaczego długodystansowe? Trasa piesza miała 50km przy limicie czasu 13 godzin.

To mój drugi udział w tej imprezie, co roku mającej miejsce w lasach puszczy białej, kamienieckiej w okolicach Wyszkowa. Z tym że rok temu to był mój debiut w imprezach tego typu w ogóle i zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. W międzyczasie wziąłem udział w kilku innych, nabrałem odrobinę doświadczenia, zdobyłem trochę sprzętu i przede wszystkim, lepiej znam swój organizm i jego ograniczenia. Powinno więc być prościej.

Start był o drakońskiej porze 7:30 rano. To nie tak źle, rowerzyści i przygodowcy musieli być gotowi o 6.00 😉 I tak trzeba było przyjechać dzień wcześniej, w końcu przed takim wysiłkiem lepiej się wyspać, a nie jechać pociągiem przed świtem. Bazą była okoliczna szkoła i miło, że do dyspozycji mieliśmy klasy, a nie wielką salę gimnastyczną jak to zazwyczaj bywa, gdzie wszyscy śpią (i chrapią) razem. Co prawda trzeba było spać na twardych płytkach ceramicznych ale przetrwałem do rana. Odprawa niestety mnie ominęła, przyjechałem chyba ostatnim pociągiem jadącym w tym kierunku i był już niemal pusty.

Wstałem jako jeden z ostatnich. Reszta już się krzątała bądź jadła. Zostali tylko uczestnicy tras pieszych, pozostali krążą już po bagnach. Punktualnie o 7:30 wydane zostały mapy i zabawa się zaczęła.

IMG_1812

Dla DyMnO charakterystyczne są mapy. Jest ich dużo! Tym razem plik zawierał ich dokładnie 6, największa formatu A3. Były dwie mapy poglądowe (jedna podstępnie obrócona o 45 stopni), trzy szczegółowe i jedna do zadania specjalnego. Nie można więc od razu ruszyć tylko najpierw trzeba się połapać które się łączą i jak od siebie zależą. No i obmyślić ogólny plan przejścia. Tu się objawiło pierwsze utrudnienie. Stanie w miejscu i patrzenie się na mapę powodowało inwazję żądnych ciepłej krwi komarów. To znacznie skróciło czas poświęcony na planowanie i w sposób znaczny odbiło się trasie jaką pokonałem… Ale po kolei.

Pierwszy odcinek pokonuje się „w tłumie”. Wszyscy jeszcze idą w tym samym kierunku więc ciężko o duże rozproszenie. Nie przeraża mnie to, idę po swojemu i wiem że niedługo wszyscy się pogubią i każdy znajdzie inną ścieżkę w lesie 😉

IMG_1824

Szybko okazało się też, że tegoroczne rejony są bardziej bagniste. Mapa również o tym informowała, ale rzeczywistość okazała się bardziej surowa i obszary bagienne były o wiele bardziej rozległe niż z map by wynikało. Zauważyłem, że prawie wszyscy inni założyli tutaj buty biegowe, które są niezwykle przewiewne, ale też niezwykle szybko przepuszczają wodę. Ja obrałem inną strategię i założyłem ciężkie buty trekkingowe. Czy była słuszna? Myślę że tak. Właściwie od razu trzeba było wejść na łąkę i zalegająca rosa  pewnie od razu wdarła się do lekkich butów. Na początku (przynajmniej dopóki jeszcze były szanse ominięcia bagienek) kiedy wszyscy mieli w miarę suche skarpetki, to miałem przewagę bo mogłem pruć po kostki w wodzie bez szwanku. Inni musieli omijać i zachodzić od innej strony.

Właściwie w tym miejscu mogę przedstawić mapkę. Jak wyżej wspomniałem było ich 6. Ja tutaj pokażę tylko te dwie poglądowe, sklejone w jedną. Kolorowe kreski to moja trasa przejścia. Kliknij na obrazek by zobaczyć mapkę w pełnej rozdzielczości!

DyMnO_2013_A50

Brodzenie przez bagna trwało aż do 3 punktu. W zasadzie cała strefa, zamknięta punktami (i zbiegająca się z granicą lasu) 1-3-P-R-U to były bagna. I o ile na początku, moje obuwie rzeczywiście dawało mi przewagę, później nie było to takie oczywiste. Głębiej w lesie ja cały czas miałem sucho. Innym już chlupało w butach i było im wszystko jedno więc szli przez środek błota nawet na nie nie zwracając uwagi. Ja musiałem iść ostrożniej żeby nie przelało się górą. Takie były dojścia do niektórych punktów!

Udało mi się też spotkać wielką grupę (było w niej chyba z 15 osób) która szła w przeciwnym kierunku i nie wiedzieli gdzie się znajdują. Pośmialiśmy się, wskazałem im kierunek do najbliższego punktu i poszedłem dalej. Chociaż muszę, przyznać, że zmierzając z punktu 1 na U, w pewnym momencie teren przestał mi się zgadzać z mapą i byłem tylko w stanie utrzymywać właściwy kierunek nie wiedząc dokładnie gdzie jestem. Udało mi się jednak zbliżyć do punktu i tam skorzystałem z pomocy innych, by do niego dotrzeć. Nie było to zbyt honorowe, ale nie chciałem już tracić tutaj więcej czasu i być jedzonym przez komary! Dalej na szczęście udało się wystrzec błędów nawigacyjnych. Pewne odcinki dałoby się odrobinę skrócić ale nie miałoby to większego wpływu na czas.

Musze pochwalić tegoroczną organizację i przygotowanie trasy. Punktów było bardzo dużo (aż 27 na 50 kilometrach) i oczywiście wszystkie należało zdobyć. Dodatkowo już na koniec, przy samej szkole czekało jeszcze zadanie specjalne (była to tzw. szwajcarka – czyli mapa była pusta, widać było jedynie otoczenie punktów).

Patrząc na moją trasę i okolice punktu M można odnieść wrażenie, że się zgubiłem i nie mogłem odnaleźć punktu. Powód był jednak zupełnie inny. Aby trafić na niego trafić wystarczyło idąc drogą odbić od paśnika i wejść w las. Tak też zrobiłem, przeszedłem założoną odległość. Nic jednak nie było widać. Kręciłem się po okolicy, innych uczestników też przybywało (w tym ta 15 osobowa grupa. Ale mieli pomysł na wspólną wycieczkę :D) i wspólnie przeczesaliśmy teren. Doszliśmy do wniosku, że punkt został źle rozstawiony i nie ma co tracić więcej czasu na jego szukanie. Nie ma go, to się wycofujemy. Każdy poszedł w swoją stronę i wtedy, idąc skrótem do kolejnego punktu, natknąłem się na jakiś punkt nie będący na mapie. Jak się później okazało był to szukany M. Nie wiem skąd wynikła ta pomyłka, no ale zdarzają się. Uważam jednak, że jego brak nie powinien być uczestnikom liczony, ja go znalazłem tylko i wyłącznie przypadkiem… (na mapie w miejscu, gdzie odchodziłem od M na wschód i na przebiegu pod ikoną sosny, gdzie kreska przebiegu na chwilę przybiera czerwony kolor).

No dobrze, jakoś udało mi się go zdobyć, zbierałem też po kolei następne punkty (w międzyczasie znowu wszedłem w strefę bagien, kumkających żab i bardziej natarczywych komarów…)  i jak już miałem, jak mi się wydawało, wszystkie punkty – przewróciłem mapę i spojrzałem na nią ponownie. Na krawędzi kartki majaczyły 2 punkty… A ja byłem przy punkcie R 3km od mety… Przez chwilę wahałem się, czy już wracać, czy może jednak zebrać te 2 punkty. Kosztowałoby to dużo czasu i wysiłku. Czasu i sił miałem jednak jeszcze sporo. Przyjechałem tu tak na prawdę pochodzić i poobcować z lasem. Nie chciałem też mieć braków i dostawać czasu karnego. Decyzję podjąłem więc szybko. Spojrzałem na mapę – bezpośrednio dojść się nie da. Trzeba ominąć łąki, na których są rzeki nie do przeskoczenia. Wszystkie do tej pory napotkane cieki były pełne wody i szukanie mniej lub bardziej stabilnego przejścia (przejście po drzewie zwalonym i obrobionym przez bobry było świetne, tylko trochę nerwowe. Ześlizgnięcie się groziło wpadnięciem do rzeki 😉 Puls ze standardowego marszowego 110 wskoczył na 140! To z powodu samych nerwów!
Bug też zrobił piorunujące wrażenie, ze swoim szerokim korytem i podmywającym brzegi na zakolu nurtem. Gdzieniegdzie drzewa też zostały podmyte i zwaliły się. Natomiast przedzierając się przez las było wrażenie docierania nie do rzeki, ale morza! Za drzewami w oddali nie było widać nic poza pustą przestrzenią i błękitem nieba.

Jednak wracając do sedna, trasę trzeba było wyznaczyć drogami, przez las. Zaraz potwierdziło się, że mapa jest nieaktualna. Las tam gdzie kiedyś był, już jest wykarczowany lub posadzony nowy. Drogi mają zupełnie inny przebieg, ale wystarczy utrzymać kierunek. I tak też było. Przejście do tych punktów to był również jedyny asfaltowy fragment na trasie.

Został jeszcze odcinek specjalny. Jednak mimo że, połączyłem siły z innymi osobami by odnaleźć wszystkie wyznaczone punkty, znaleźliśmy połowę i się poddaliśmy. Wystarczyło chodzenia jak na jeden dzień 😉

Na metę dotarłem jeszcze za jasności. Czekało tam picie i cukierki. Wziąłem orzeźwiający lodowaty prysznic i zjadłem kolację. Była zupka i dwa świeże hot dogi. W trakcie można było wymienić wrażenia z innymi. Wszyscy mieli podobne, pozytywne wrażenia 🙂

IMG_1942

Oczywiście na trasie zdarzało się wiele innych przygód, których nie będę opisywał, je trzeba po prostu przeżyć 😉 Pogoda była łaskawa. Mimo, że cały czas zbierało się na deszcz, to do niego nie doszło a jednocześnie temperatura była optymalna  – bez upałów – i zmęczenie nie narastało tak szybko.

Podsumowując rajd i wynik:

W zeszłym roku trasę przeszedłem w trochę ponad 11 godzin. Tym razem zajęło mi to pół godziny dłużej. Oczywiście nie da się tego tak bezpośrednio porównać – warunki i trasa były zupełnie inne. Natomiast można porównać pozycję. Wcześniej byłem 79 na 97 sklasyfikowanych uczestników. Tym razem 36 na 77. Postęp jest wyraźny! Do tego na koniec popełniłem tego strasznego buraka, który kosztował mnie pewnie dodatkową godzinę!

W trakcie udało mi się nagrać kilka filmików. Pomyślałem, że mogę spróbować skleić z nich ilustrację wideo do tekstu. Jestem na ukończeniu jego przygotowania i jutro wieczorem powinienem go udostępnić!

(zdjęcia z galerii organizatora)

Reklama

From → Relacje

Dodaj komentarz

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: